Z dala od Kanaanu…
Trzeba było budzik nastawić na 5.30 i spać na „czuwaniu” by nie obudził całej rodziny – Udało się, wszyscy jeszcze smacznie spali gdy o godzinie 6 zanurzyłem się w mroźnym poranku. Termometr pokazywał 25 stopni na minusie, no nieźle pomyślałem… Czy aby na pewno wiem co robię ? Może tylko do kościoła na 7 i z powrotem do ciepłego domu ? „Chłopaki nie płaczą” powiedziałem na głos i już z dość mocno zmrożonym uśmiechem, zacząłem rozglądać się za taksówką. Taksówki oczywiście nie ma więc w tramwaj i na zwierzyniec i o godzinie 7 melduję się na Panieńskich skałach :-).
Nagroda czeka pod furtką kościelnego placu – nie jestem sam 🙂 12 facetów wita mnie z uśmiechem i zaczynamy. Bogurodzica o 7 rano brzmi naprawdę nieźle później szyk marszowy i ruszamy na kopiec Piłsudskiego. Sopelki zaczynają zdobić oblicza ale atmosfera jest gorąca, modlimy się a później szybko do spichlerza który udostępnił nam miejscowy ksiądz. Rozmowa powoli nabiera temperatury i w pewnym momencie przypomina wypełniony wrzątkiem sagan który podskakując grozi „eksplozją” Męskie rozmowy o drodze do Boga – nawet siarczysty mróz nie jest w stanie nas wychłodzić.
Temat zaproponował Andrzej a rozpaliła książka Cole „Maksimum męskości” a właściwie pierwszy rozdział „z dala od Kanaanu”.
Zegarek pokazuje 9 z minutami więc trzeba już kończyć. Kolejna aktywna grupa już wkrótce… mam nadzieję że nie obecnych zachęciła ta krótka opowieść a obecnym przypomniała te kilka wspaniałych godzin :-).