W poszukiwaniu sensu
Jan Szymula
Człowiek potrzebuje sensu, by żyć. Wszystko inne – zdrowie, sukces, komfort – traci znaczenie, jeśli nie wiemy, po co żyjemy. Pytanie o sens nie jest luksusem filozofów ani modnym dodatkiem do psychologii. To pytanie o rdzeń człowieczeństwa. Bez odpowiedzi na nie człowiek błądzi, dryfuje, traci kierunek. Z odpowiedzią – potrafi przetrwać nawet najtrudniejsze doświadczenia.
Moja droga do logoterapii, czyli do terapii opartej na sensie, zaczęła się przypadkiem. Pracowałem od lat jako terapeuta uzależnień, nie znając jeszcze Frankla. Jedna ze studentek, obserwując moją pracę, powiedziała: „Pan robi jak Frankl”. Zaskoczony, wieczorem sprawdziłem, kim jest ten człowiek. I odkryłem, że rzeczywiście – od lat pracuję w duchu jego myśli: nie koncentruję się na diagnozie, ale na pytaniu „po co?”. Nie pytam, dlaczego człowiek pije, cierpi, grzeszy, lecz po co chce żyć, co go porusza, co go wzywa do przyszłości.
To pytanie „po co?” jest dla mnie jak kompas. Nie wymyślam sensu – sens jest przed nami. Trzeba go odkryć. Viktor Frankl, który przeszedł obozy koncentracyjne i utracił niemal całą rodzinę, odkrył, że człowiek może znieść każde „jak”, jeśli zna swoje „dlaczego”. W logoterapii nie chodzi o szukanie przyjemności ani o unikanie cierpienia, lecz o odkrycie wartości, dla których warto cierpieć.
Sens, który się odkrywa
Frankl wyróżniał trzy drogi odkrywania sensu: poprzez działanie, poprzez przeżywanie i poprzez postawę wobec cierpienia.
Pierwsza to twórczość – dawanie z siebie światu. Sens rodzi się, gdy coś budujemy, kształtujemy, tworzymy. Druga – to otwartość na świat, na piękno, na dobro, na drugiego człowieka. Trzecia – najtrudniejsza – to przyjęcie cierpienia, które nie daje się usunąć, ale można je przemienić w wartość.
Szczęście – mówił Frankl – nie jest celem, ale skutkiem. Nie da się go osiągnąć wprost, bo jest pochodną sensu. W życiu chodzi nie o to, by być szczęśliwym, lecz by mieć powód, by wstawać rano.
Lekcje ojca i dziadka
Moje osobiste źródło sensu tkwi w rodzinie. Ojciec był więźniem czterech niemieckich obozów koncentracyjnych. Nigdy nie mówił o tym dużo, ale jego postawa – prosta, twarda, pełna godności – nauczyła mnie więcej niż wszystkie podręczniki. Od niego nauczyłem się pytać „po co?”. Nie oceniał, nie moralizował – pytał. I dawał przykład człowieka, który dźwiga swoje życie bez użalania się.
Drugi wielki nauczyciel – mój dziadek, prosty chłop spod Krakowa. Gdy jako nastolatek wróciłem z wyprawy na Rysy, oczekując pochwały, usłyszałem tylko: „Po coś tam łaził?”. Wtedy mnie to zabolało. Dziś rozumiem, że w tym prostym zdaniu zawierała się cała mądrość życia: rób coś z wysiłkiem, ale nie dla pochwały. Wysiłek sam w sobie jest wartością. To właśnie ten wysiłek – bez oczekiwania uznania – jest fundamentem męskiej dojrzałości.
Rodzina – szkoła sensu
Z czasem zrozumiałem, że sens nie jest prywatnym projektem człowieka, lecz rodzi się w relacjach. To w rodzinie uczymy się sensu, bo tam spotykają się trzy rzeczywistości: miłość, odpowiedzialność i codzienność.
W rodzinie funkcjonalnej ojciec tworzy bezpieczeństwo, matka – ciepło, a dzieci uczą się świata, rozwijając ciekawość. W rodzinie dysfunkcyjnej wszystko krąży wokół problemu – alkoholu, przemocy, lęku – i wtedy rodzi się pustka egzystencjalna. Brak komunikacji, brak wzorców, brak wspólnego stołu sprawia, że dzieci nie wiedzą, kim są.
Dlatego powtarzam: mężczyzna ma być wzorcem. Dzieci nie słuchają – one patrzą. Widzą, jak się zachowujemy, jak reagujemy, jak przeżywamy porażki. Ojciec nie jest od gadania, lecz od obecności. Od tego, by być.
Wielu młodych mężczyzn, z którymi dziś pracuję, cierpi na pustkę egzystencjalną. Nie mają pojęcia, po co żyją. Uciekają w gry, pornografię, hazard. Nie dlatego, że są źli, ale dlatego, że nikt nie pokazał im sensu. Brak ojca w życiu syna to rana duchowa. Bez niej trudno zrozumieć siebie, trudno uwierzyć, że życie ma wartość.
Miłość jako decyzja
Frankl pisał, że miłość jest aktem, w którym człowiek pomaga drugiemu wydobyć z siebie to, czego sam nie zna. To niezwykle głębokie – bo miłość nie polega na wzruszeniu, ale na decyzji. To wybór, który czyni nas odpowiedzialnymi.
Kiedy człowiek naprawdę kocha, zaczyna widzieć drugiego tak, jak widzi go Bóg – w pełni jego możliwości. Taka miłość uzdrawia i daje sens. Dla mężczyzny, który buduje rodzinę, miłość jest decyzją o wierności – „raz i na zawsze”. Nie uczucie, lecz wybór, którego się trzymamy, nawet gdy uczucia słabną.
Bóg i sumienie – źródło sensu
Człowiek może odkrywać sens w świecie, w relacjach, w pracy, ale ostateczne źródło sensu jest głębiej. Frankl mówił, że sumienie jest „organem sensu” – to w nim rozpoznajemy, co jest prawdziwe i dobre. Dla mnie sumienie jest miejscem spotkania z Bogiem.
Nie trzeba wielkich słów, by z Nim rozmawiać. Wystarczy wsłuchać się w siebie i zapytać: czy dobrze robię? Kiedy nie wiem, dokąd iść, wracam do tego głosu wewnętrznego. Tam Bóg daje światło.
Znalazłem Go w górach, w ciszy i przestrzeni, gdzie człowiek widzi swoją małość i wielkość Boga. To doświadczenie obecności, które nie wymaga dowodów – tylko zachwytu.
Wysiłek – męska droga sensu
W świecie, który zachęca do wygody i „dobrostanu”, łatwo zapomnieć, że rozwój wymaga wysiłku. Frankl, a za nim wielu terapeutów egzystencjalnych, podkreśla, że człowiek dojrzewa tylko wtedy, gdy przekracza siebie.
Nie ma szczęścia bez trudu. To wysiłek nadaje sens – codzienny, zwyczajny, często niezauważony. Mężczyzna, który bierze odpowiedzialność za rodzinę, dotrzymuje słowa, dba o relacje, nawet gdy nie jest łatwo – właśnie wtedy odkrywa swoje „dlaczego”.
Każdy z nas ma własny sens, ale wspólnym zadaniem mężczyzn jest tworzenie świata, w którym inni mogą wzrastać. Nasze decyzje i nasz przykład są jak kompas dla dzieci i żon. Sens nie jest teorią – jest czynem, jest drogą.
Sens jako dar i zadanie
Nie można żyć w pustce. Pustka egzystencjalna to najgroźniejsza choroba współczesności. Człowiek, który nie widzi celu, próbuje zapełnić pustkę rozrywką, sukcesem, używkami. Ale żadna z tych rzeczy nie nasyci serca. Tylko sens, który prowadzi do drugiego człowieka i do Boga, potrafi nadać życiu pełnię.
Dlatego powtarzam swoim pacjentom i sobie samemu: pytaj o sens. Pytaj: po co to robię? Wysiłek, miłość, modlitwa, praca – wszystko nabiera znaczenia, gdy wiesz, po co.
Sens nie jest ideą, ale spotkaniem. Spotkaniem z Bogiem, który mówi do serca: „Nie bój się. Twoje życie ma znaczenie.”





